Dziś zapraszam was na pewną wyspę u wybrzeży Chin, a także na pola bitew największej wojny morskiej w historii
Właściwie to to opowiadanie było katalizatorem powstania tego bloga, bo każdy, kto je przeczytał, mówił "Weź to opublikuj":D Powstało mniej więcej na wiosnę 2016, kiedy to zostawszy laureatem konkursu za pracę o polskiej marynarce wojennej (o tym kiedy indziej), pomyślałem, żeby wykorzystać wiedzę na temat marynistyki w sposób twórczy. Inspiracją była także nieśmiertelna "Burza nad Pacyfikiem" Flisowskiego. A że interesuję się także Azją i Tajwanem w szczególności, pomyślałem, że wypadało by opisać ten niepowtarzalny klimat tej wyspy w czasie japońskich rządów. Opowiadanie pisałem jakieś dwa miesiące, po czym pojechało na konsultacje sinologiczną do Magdy i japonistyczną do mojej Sensei. Więc jeżeli ktoś interesuje się wojną na Pacyfiku, albo też historią tego regionu świata - zapraszam do lektury. A jeżeli się nie interesuje, to też zapraszam - A nuż się spodoba?
Kolejne rozdziały będę zamieszczał w w miarę regularnych odstępach czasu. Zapraszam do komentowania i ocen
----------------------------------------------------------------------------------
Porucznik
Iwahara
Tajwan,
1943 rok.
Stragany
na targu w Tamsui jak zawsze uginały się od towaru. Tutaj, na
będącej od kilkudziesięciu lat pod japońską władzą wyspie u
brzegów Chin prawie nie było widać toczącej się już od dwóch
lat wojny. Stoiska pełne były owoców o najrozmaitszych kształtach,
zapachach i kolorach, pękatych worków z ryżem, batatami i cukrem
trzcinowym, ryb, mięsa i różnorakich przekąsek. Niegdyś, Takuro
Iwahara spędzał na takich samych targach w rodzinnym Taichu*
godziny, krążąc wokół i wypełniając dla sprzedawców drobne
przysługi i sprawunki, w zamian za kilka bananów czy miskę
pysznego omletu. Ale teraz Takuro maszerował szybko przez bazar,
krokiem człowieka mającego coś pilnego do załatwienia,
niejednokrotnie pomagając sobie łokciami. Nie tylko nie oglądał
okrągłymi oczyma towarów i nie wciągał do płuc apetycznych
zapachów, ale wręcz zadzierał głowę do góry, by nie patrzeć i
nie czuć.
Takuro Iwahara (czy też Li Jiarong, jak nazwała go
matka, choć on sam od dawna tego miana nie używał) urodził się w
1923 roku w Taichu na Tajwanie, jego ojciec był kolejarzem, a matka
szwaczką. Kiedy Jiarong miał dziesięć lat, jego ojciec zmarł na
gruźlicę i z braku pieniędzy wraz z matką wyprowadzili się do
mieszkającego na północy wuja, Hideo. Hideo był pół
Japończykiem, pół Chińczykiem i pracował jako urzędnik niskiego
szczebla w administracji kolonialnej. Ten tęgi wąsacz niskiego
wzrostu nie był człowiekiem bogatym (do pracy zawsze chodził
trzymając teczkę za plecami, by ukryć łaty na surducie i brak
guzików). Swoje pochodzenie i status materialny starał się ukryć,
starając się uchodzić za wzorowego Japończyka. Zburzył stary dom
i zbudował nowy, w stylu japońskim. Nie mogło go zabraknąć na
żadnych patriotycznych uroczystościach, gdzie zawsze najgłośniej
śpiewał hymn i najmocniej wymachiwał chorągiewkami. W każde,
nawet najdrobniejsze święto narodowe czy wojskowe dom obwieszony
był po dach girlandami i flagami, zaś w oknie pojawiał się,
normalnie wiszący w pokoju jadalnym, wielki portret Cesarza. Jadł
tylko japońskie potrawy i częściej niż jakikolwiek Japończyk
odwiedzał świątynie shinto. Te próby z czasem zamieniły się w
obsesję, która, wraz z kompleksami, wpędziła Hideo w wieczną
zgryzotę. Człowiek ten nigdy się nie uśmiechał, zawsze tylko
patrzył groźnie spod krzaczastych brwi. Czasami traktował Takuro i
jego matkę jak niepotrzebny balast i niecywilizowanych chińskich
barbarzyńców. Pierwszy raz uderzył ją wiele lat temu, gdy
odmówiła noszenia kimona.
-
Nie będziesz nosiła tych śmierdzących gnojem chińskich łachów,
shina*!-
wrzeszczał, pociągając między razami z butelki.
Od tamtego czasu Takuro regularnie słyszał z pokoju
obok krzyki i płacz co kilka dni.
Wuj
postanowił i z niego zrobić wzorowego Japończyka. Obrywał często
- a to odzywał się publicznie po chińsku, a to wpisał w jakiś
dokument swoje chińskie imię, a to źle nakreślił znak kanji*.
W końcu Takuro zrozumiał, że na wuja nie ma rady. Podporządkował
mu się. Pilnie studiował japońską kulturę i historię, równie
gorliwie jak on okazywał swój patriotyzm. Wkrótce zaczęło mu się
podobać bycie Japończykiem. Przypadła mu do gustu wyższość,
bycie lepszym niż biedni chińscy robotnicy stłoczeni w drewnianych
domkach, bycie członkiem narodu, przed którym drżały potężne
europejskie imperia.
- Jiarong! Jiarong!
Takuro odwrócił się, przybierając wyraz wstydu na
twarzy po usłyszeniu swojego chińskiego imienia. Stał za nim Qiao.
Qiao był jednym z niewielu jego przyjaciół, i zarazem jedynym
Chińczykiem wśród nich. Ich przyjaźń była jedną z niewielu
tajemnic Takuro przed wujem. Takuro pozwalał sobie na nią, gdyż
zdarzały się momenty, gdy trzeba było na chwilę przerwać naukę
i iść się napić w jakiejś podejrzanej knajpie. W takich chwilach
właśnie Qiao był mu potrzebny. Tylko, że Qiao pojawiał się
zwykle w najmniej odpowiednim momencie.
- Mówiłem ci, żebyś tak do mnie nie mówił
publicznie, idioto!
Qiao ubrany był w rozpiętą, pożółkłą koszulę i
wytarte spodnie. Miał mocno brązową skórę i cieniutkie oczy,
charakterystyczne dla południowych Chińczyków. Na twarzy malowało
mu się zaaferowanie.
- Jiarong! Słuchaj! Jest pobór do wojska!
Coś tknęło Iwaharę. Jedną z niewielu różnic
między obywatelami Tajwanu a Japonii była niemożliwość służby
w wojsku na wyższych stopniach, na co wuj zawsze narzekał. „Szkoda,
że nie możesz spełnić swego obowiązku wobec ojczyzny, drogi
Takuro” - mawiał.
- Co!? - spytał zdziwiony - Jak to?
Qiao wyciągnął z kieszeni ulotkę. Widniało na niej
kilka obrazków- żołnierze maszerujący drogą, z karabinami na
ramieniu, żegnani przez ludzi wymachujących flagami. Ubrany w
futrzany kombinezon lotnik w kabinie myśliwca. Marynarz w białym
mundurze, stojący na mostku okrętu wojennego, opatrujący morze
przez lornetkę. A poniżej napis „Spełnij obowiązek wobec Jego
Boskiej Wysokości, Ojczyzny i Narodu!” i adres komisji poborowej.
Takuro nagle zorientował się, że ma dosyć biedowania w wujowskim
domku. Perspektywa munduru oficera marynarki także była kusząca.
Wyrwał Qiao papier z ręki i popędził do domu.
- Wuju?- spytał Takuro
- Słucham - Hideo odpowiedział, nie przerywając
jedzenia.
- Chcę wstąpić do szkoły oficerskiej- wypalił
Takuro z nadzieją w oczach.
Wuj nic nie powiedział, ale podniósł wzrok znad
miseczki z ryżem. Trzymane przezeń pałeczki z kulką ryżu
zatrzymały się w połowie drogi do ust. Hideo wpatrywał się w
siostrzeńca.
Takuro podał mu ulotkę. Wuj czytał, a w miarę jak
czytał, oczy robiły mu się coraz większe. W końcu odłożył
papier i podniósł wzrok, a Takuro stwierdził z radością i
zdziwieniem zarazem, że na twarzy wuja pojawił się szeroki
uśmiech.
- Ależ to wspaniale! Chodź, pójdziemy na komisję
razem!
Kilka
godzin później formalności były już załatwione. Takuro został
przyjęty bez problemu i teraz pakował się, patrząc co chwila na
leżące na biurku certyfikat z pieczęcią Szkoły Marynarki
Wojennej w Etajima i bilet na statek do Tokio, tak jakby dokumenty
mogły zniknąć, gdyby oderwał od nich wzrok. Dosłownie promieniał
radością.
-
Jiarong...
Odwrócił
się do wejścia do pokoju. W drzwiach stała matka.
-
Matko...
-
Proszę cię, nie rób tego! To nie twój kraj, nie twoja flaga!
Chcesz, bym opłakiwała twoją śmierć?
Podszedł
do matki i położył jej ręce na ramionach.
-
Jestem Japończykiem i lojalnym poddanym cesarza. Będę służył z
dumą i honorem. A gdy przyjdzie mi zginąć za ojczyznę, proszę
cię, nie opłakuj mnie...
-
Przestań! - matka wyrwała się z jego uścisku, głos jej się
łamał. Płakała. - Moja kuzynka mieszkała na kontynencie...
Wiesz, co Japończycy tam robili?
-
Nie mów tego! To amerykańska propaganda!
-
Mówisz jak twój wuj! Nie mogę cię powstrzymać, ale pamiętaj,
kim jesteś naprawdę - ukryła twarz w dłoniach i wybiegła z
pokoju, a jej słowa długo dźwięczały mu w głowie. Zdecydowanie
odbiegało to od obrazów matek i żon żegnających swoich synów i
mężów, widzianych na propagandowych filmach.
Hideo
postarał się, by pożegnanie wyglądało wzorowo. Cała ulica stała
przed ich domem, wymachując flagami i śpiewając. Takuro, z
hachimaki*
zawiązaną
na czole, maszerował z wielką drewnianą walizą ulicą w kierunku
portu. Za nim szedł wuj, również próbując zachować marszowy
krok i sapiąc przy tym. Kiedy mijali posterunek policji,
funkcjonariusz siedzący na krześle przed budynkiem wyprężył się
na baczność i zasalutował.
- Powodzenia, kadecie Iwahara!
Uśmiech nie schodził z twarzy Takuro.
*Obecnie
Taichung
*Japońskie
pogardliwe określenie na Chińczyka
*Japońskie
ideogramy
*Opaska
na czoło z flaga państwową bądź sentencją zagrzewającą do
walki, noszona m. in przez pilotów kamikaze
Komentarze
Prześlij komentarz