Przed wami kolejna część opowiadania o poruczniku Iwaharze. Życzę miłej lektury i proszę o komentarze!
--------------------------------------------
--------------------------------------------
Cieśnina
Surigao, Filipiny, 24 października 1944 roku
Tej
nocy nikt z załogi Mogami nie
spał. Asystent oficera nawigacyjnego, chorąży Takuro Iwahara też.
Leżał na najwyższym piętrze trzypiętrowego łóżka w kajucie,
którą dzielił z pięcioma innymi chorążymi i kadetami. Dokładnie
półtora roku temu opuścił rodzinne Tamsui. W tym czasie zdążył
odbyć szkolenie, ukończyć dodatkowy kurs nawigacyjny, a nawet
przejść chrzest bojowy. Było to w okolicy Marianów. Niszczyciel,
na którym odbywał praktykę, nadział się na amerykański okręt
podwodny, idący w wynurzeniu. Wróg próbował uciekać, ale ogień
z dział ciężko uszkodził jego kadłub i zmusił Amerykanów do
poddania się. Kika tygodni temu dostał przydział na ciężki
krążownik Mogami.
Mogami
został niedawno przebudowany - zlikwidowano rufowe działa, a
zamiast nich wstawiono pokład startowy dla kilkunastu
wodnosamolotów. Minęły cztery dni od kiedy 20 października
opuścili Brunei i pożeglowali w składzie zespołu prowadzonego
przez admirała Shoji Nishimurę w kierunku Filipin. Trzydzieści
pięć mil za nimi płynął mniejszy, pomocniczy zespół admirała
Shimy. Nikt, poza starszymi oficerami, nie wiedział, dokąd
właściwie płyną. Wczoraj w południe zwołano apel załogi na,
opróżnionym z odesłanych na Mindoro wodnosamolotów, rufowym
pokładzie. Dowódca-kapitan Toma Ryo mówił, że Amerykanie szykują
się do zajęcia Filipin, a zadaniem zespołu jest przeszkodzenie im
w tym. Czyli w sumie nie dowiedzieli się więcej niż z gazet, które
czytali w Brunei. Mimo braku jakichkolwiek nowych wiadomości, z
każdą godziną krążownik coraz bardziej huczał od plotek.
Takuro, jako najniższy stopniem oficer pionu nawigacji, a przy tym
człowiek o wyjątkowo braterskim stosunku do marynarzy, był
szczególnie często proszony o informacje o pozycji, czy choćby
tylko kursie okrętu. Rozkładał wtedy ręce, bo nie mógł podać
informacji, a nawet gdyby mógł i tak ich nie posiadał. Główny
oficer nawigacyjny, komandor porucznik Kenjiro Higoshi, zastrzegł
sobie dostęp do sekstansu i radionamiernika, a chronometr
nawigacyjny zamknął w szafie i wyciągał tylko po wyrzuceniu
wszystkich z kabiny. Asystentom pozwalał tylko sprawdzać pozycję
względem innych okrętów w celu utrzymania szyku. Większość
wacht Iwahara spędzał więc gapiąc się tępo w morze albo
obserwując wykonujących tą czynność towarzyszy broni,
ewentualnie patrząc, jak członkowie aktualnie wolnej wachty próbują
za pomocą zegarka i pozycji słońca ustalić pozycję, dopóki
bosman nie zagoni ich pod pokład. Tej nocy
atmosfera
była szczególnie ciężka. Takuro miał wrażenie, że gęstnieje z
każdą sekundą. Wtedy rozległ się natarczywy, uderzający jak
młot dźwięk alarmu - przeraźliwie terkoczący dzwonek
elektryczny. Takuro natychmiast podniósł się na koi i zeskoczył
prawie półtora metra na podłogę, o mało co nie lądując na
karku innego członka załogi, śpiącego na niższej pryczy.
Wypadając przez drzwi na korytarz, w biegu zakładał czapkę.
Ludzie pędzili już na stanowiska. Ten pozorny chaos był jednak
uporządkowany - zdążający na rufę z prawej, ci kierujący się
na dziób z lewej. W przejściach stali podoficerowie poganiający co
bardziej leniwych marynarzy, próbując przekrzyczeć łomot butów o
pokład. Iwahara miał swoje stanowisko na lewym skrzydle pomostu
bojowego, więc popędził do zejściówki lewą stroną korytarza.
Wybiegł na dach nadbudówki. Uderzyło go gorące, wilgotne
równikowe powietrze. Noc była prawie całkowicie ciemna – księżyc
nie świecił. Daleko na horyzoncie majaczył, ledwo odróżnialny,
czarny kształt wyspy Dinagat. Kiedy wbiegł na mostek, Mogami
kończył
właśnie zwrot przez lewą burtę, idąc dokładnie w kilwaterze
poprzedzającego go w szyku pancernika Fuso.
Oficerowie, z kapitanem na czele, stali z rękami za plecami. Iwahara
porwał ze stojaka czarny stalowy hełm i dopiął go stojąc już na
pomoście. Jego zadaniem było określanie odległości w celu
nawigacji i przekazywanie rozkazów do nawigatora.
- Lewo trzydzieści, torpedy! - zameldował młody
sygnalista. W głosie jego czuć było nieudolnie ukrywany strach.
Iwahara
również się wzdrygnął. Owszem, brał już udział w walce, ale
nigdy tak naprawdę do niego nie strzelano. Spojrzał w podanym
kierunku. Na wodzie widać było kilka, może dziesięć, smug piany
i bąbelków, ledwo dostrzegalnych gołym okiem. Spojrzał na
prowadzący okręt, ledwo widoczny w ciemną noc, oczekując błysków
aldisa*.
I rzeczywiście, na Yamashiro kilka
razy błysnęło czerwone światło*.
-
Yamashiro
sygnalizuje unik przez lewą burtę - zameldował głosem tak
spokojnym i profesjonalnym jak mógł.
- Ster lewo dwadzieścia pięć - rozkazał kapitan Ryo,
a na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech starego wojaka, który
znów poczuł proch. Widząc to, Takuro przestał się bać, więcej,
poczuł nawet dumę, że oto bierze udział w prawdziwej bitwie.
Od
ataku minęła może godzina. Raz na jakiś czas pojawiał się na
horyzoncie jakiś kuter torpedowy, który łapano w światło
reflektora i ostrzeliwano, kilka razy w stronę zespołu odpalano
kolejne salwy torpedowe, ale wszystkie chybiły. Około trzeciej nad
ranem sygnalista zameldował kolejną salwę, znacznie większą.
Znowu wykonano unik, ale torpedy, wystrzelone widocznie z
uwzględnieniem manewrów unikowych zbliżyły się bardziej niż
kiedykolwiek wcześniej. Nie było wątpliwości że trafią. I
trafiły. Przed Mogami wystrzeliły
w powietrze cztery słupy wody.
-
Ster prawo czterdzieści pięć!- rozkazał kapitan. - Bo uderzymy w
Fuso!
Przytomność
umysłu kapitana okazała się zbawienna, bo oto gdy krążownik
wymijał unieruchomiony pancernik, dokładnie naprzeciwko Iwahary,
gdzieś w ciemności, rozległ się ryk płomieni i naraz kilkaset
metrów kwadratowych morza stanęło w ogniu. Czuć było potężny
żar, ciężki, smolisty dym z płonącej ropy zwalił się na
okolicę. Mostek zalało pomarańczowe światło. Iwaharze zdawało
się, że słyszy krzyki tych, którzy skoczyli do wody by ratować
się z tonącego okrętu, a teraz spotkała ich straszliwa śmierć w
ognistym piekle. Daleko za krążownikiem dopalały się dwa, również
trafione, niszczyciele. Trzeci, z płonącym pokładem, uchodził z
pola walki. Ale zbliżało się nowe niebezpieczeństwo. Cichy wizg
rozległ się od strony północnego ujścia cieśniny. Odgłos
narastał, aż w końcu powietrze rozdarły wybuchy. Sześć punktów
światła rozbłysło i zgasło, tam gdzie znajdował się Yamashiro.
Takuro
otrząsnął się z szoku, jakiego doznał, będąc świadkiem agonii
Fuso. Yamashiro skrył
się w chmurze dymu, ale dalej płynął naprzód. Reflektor błyskał
na jego pomoście. „Odpowiedzieć ogniem”.
Okręt
flagowy admirała Nishimury został trafiony, ale nie zniszczony.
Trzeba walczyć!
- Strzelać według radaru! Dobór celów dowolny! -
rozkazał Toma. Nic nie pozostało z dziarskiego wiarusa. Teraz w
oczach kapitana malowało się przerażenie i wściekłość. Jakim
cudem Amerykanie zdążyli ich zdziesiątkować w zaledwie godzinę?
Pierwszy oficer przekazał rozkaz telefonem, ale
odłożywszy słuchawkę pokręcił głową.
- Na radarze nic nie widać. Wysepki odbijają sygnał.
Nie możemy strzelać!
Zredukowany
do trzech okrętów zespół Nishimury płynął dalej, na pewną
śmierć, prosto pod lufy Amerykanów. Yamashiro
obrócił
wieże w bliżej nieokreślonym kierunku i wystrzelił. Grom salwy
przetoczył się przez powietrze, ale Iwaharze wydawało się, że
był mocno przytłumiony w porównaniu do dźwięku bijących coraz
bliżej jego okrętu amerykańskich pocisków. Artylerzyści z Mogami
również przyjęli tę metodę. Z buczeniem elektrycznych silników
wieże artyleryjskie obróciły się kilkanaście stopni na lewą
burtę i dwustutrzymilimetrowe działa wystrzeliły. W ślad za
pociskami z luf wyleciały kłęby ognia i dymu. Woda na wysokości
dział zafalowała od podmuchu. Fala gorącego powietrza owiała
Takuro, niosąc smród siarki i kordytu. Japońskie działa strzelały
i strzelały, ale bez dokładnego wycelowania ten ogień nie miał
większego znaczenia. Yamashiro
tymczasem
obrywał raz za razem. Dziobowe działa były wyłączone z akcji, a
burtowe ledwo mogły się odwrócić w kierunku celów. Dym z pożarów
i ognia własnych dział snuł się za nim długą, rozświetloną
ogniem wstęgą. Naraz, po otrzymaniu przezeń któregoś z kolei
trafienia, mniej więcej na śródokręciu błysnęła nagle czerwona
kula ognia, jak płonący magnez. Pancernik zwolnił.
-
Amunicja! Wybuchła amunicja! - krzyknął ktoś na mostku. Starsi
oficerowie wpatrywali się w Yamashiro
szeroko
otwartymi oczyma.
W świetle ognia widać było sylwetkę okrętu, jego
komin i pomost bojowy. Pancernik powoli przewracał się na lewą
burtę. Na maszcie słabo błyskał reflektor. „Wykonałem swoje
zadanie. Zostaję na pokładzie. Nishimura”- odczytał Takuro.
- Sami nie mamy szans! - krzyknął kapitan,
przekrzykując ogólny huk bitwy- Musimy się przegrupować z siłami
Shimy pod Mindanao i ponowić atak!- sięgnął do telefonu i wywołał
kabinę nawigacyjną, ale nikt nie odpowiadał.- Chorąży Takuro?
- Tak jest!
- Pójdziesz do nawigacyjnej i przekażesz rozkaz
wyznaczenia kursu powrotnego!
Takuro
wybiegł z mostka, bardziej zeskoczył niż zszedł po schodkach i
wypadł na pomost z działkami przeciwlotniczymi, znajdujący się
dwa piętra nad kabiną. Zbiegł z pomostu po schodach. I wtedy na
Mogami
spadła pierwsza celna salwa. Amerykanie, pozbywszy się Yamashiro,
wycelowali całą broń w krążownik. Pięć z dwunastu pocisków
salwy trafiło, z czego dwa w mostek. Wybuchły przy uderzeniu w
podłogę drugiej kondygnacji. Straszliwy, gorący podmuch rzucił
Takuro o kilka metrów, na niższy pokład. Twardo, tępo uderzył o
metal. Ból w całym ciele sprawił, że przez chwilę nie mógł się
podnieść. Gdy wreszcie mu się udało, dostrzegł, że cała ta
część okrętu przedstawia obraz śmierci i zniszczenia. Wieża z
mostkiem, kilkunastometrowa, stalowa konstrukcja, wyglądała jak
otwarta konserwa. Osmolone strzępy metalu wystawały zaledwie do
połowy wcześniejszej wysokości budowli. Po kominie nie było
śladu. Na relingach wisiały ciała. Obok Iwahary, w rozbitej siłą
jego uderzenia łodzi okrętowej, leżało wyrwane z podstawy
dwudziestopięciomilimetrowe działko przeciwlotnicze. Na relingu
wisiały ciała artylerzystów. „Kabina nawigacyjna”- przypomniał
sobie Takuro i z trudem podszedł do wyrwanych siłą wybuchu drzwi,
ale potłuczenia sprawiały mu ból przy każdym kroku. Biały mundur
na ramionach był spalony. Na udzie miał paskudnie wyglądające
rozcięcie. Podszedł do drzwi. Ze środka bił straszliwy żar.
Konstrukcja sufitu zawaliła się na sam środek sporego
pomieszczenia. Przy stole nawigacyjnym w kałuży krwi leżał
komandor. Przebiła go stalowa belka rozerwana wybuchem. Zginęli
wszyscy z obsady. Nie miał kto wykonać rozkazu, który miał
przekazać. Ale był poważniejszy problem – Mogami
płynął
zupełnie bez kontroli. Trzeba zawiadomić, obsadzić stanowisko
zapasowe na rufie... Takuro chwilowo zapomniał, że przecież nie
jest jedynym oficerem na pokładzie. Kadłubem wstrząsnęły kolejne
trafienia.
Iwahara dotarł na mieszczące się na rufie, dokładnie
pod żurawiem dla wodnosamolotów, zapasowe stanowisko dowodzenia
zziajany. Droga zajęła mu cztery razy dłużej niż zwykle.
Przybyło mu kilka ran i skaleczeń od potknięć na zalegającym
pokłady złomie, a także od szrapneli pocisków. Był już tam
oficer artyleryjski, komandor Arai Giichiro. Giichiro wydawał
rozkazy podniesionym głosem, przyciskając zakrwawiony opatrunek do
rozcięcia na czole. Na jego oświetlonej pomarańczowym światłem
pożarów kwadratowej twarzy widać było tylko wściekłość.
- Ko...komandorze Giichiro - wyjąkał Takuro, dysząc
ze zmęczenia- Mo...mostek zniszczony...
- Myślisz, że nie wiem? - Giichiro spojrzał na niego
przez sekundę. - I tak nie mam ludzi. Musimy gasić, bo wybuchnie
amunicja!
- N...nikt nie p...przeżył.
Giichiro spojrzał na niego znów, tym razem chwilę
dłużej.
- Idź do lazaretu. Te oparzenia wyglądają dosyć
paskudnie- powiedział tonem ojca rozkazującego dziecku, by wymyło
uszy.
- A...Ale może do czegoś się przydam?
- To rozkaz!
Takuro chciał jeszcze oponować, ale skierował się
pod pokład. Kilka razy mijali go marynarze z kontroli uszkodzeń,
niosący sprzęt naprawczy i węże strażackie. Gdy wreszcie dotarł
do lazaretu, wyglądał on jak piekło na ziemi. Słychać było
nieludzkie wrzaski rannych. Wszędzie była krew.
- Doktorze! Doktorze! - wołał, nie wiedząc właściwie
do kogo krzyczy.
- Czego? - lekarz, który wyłonił się z tłumu, z
całym mundurem pokrytym krwią, nie wyglądał na kogoś, kto
zajmuje się tak błahymi przypadkami, jak oparzenia drugiego stopnia
twarzy i pleców. Spojrzał na Iwaharę.
- Bosmanie! - krzyknął i pojawił się podoficer w
fartuchu lekarskim, z tacą ze środkami opatrunkowymi. Usadził
Takuro na jakiejś skrzynce, niedbale polał kawałek waty jakimś
płynem i wytarł nim plecy i twarz chorążego. Bolało jak diabli,
ale potem przestało.
Przez
następną godzinę Iwahara ciężko pracował. Pomagał ratować
uwięzionych w odciętych przez ogień czy wybuchy obszarach okrętu,
zanosił rannych do lazaretu. Tej nocy wielu zmarło na jego rękach.
Czy tak wyglądała chwała oficera Cesarskiej Marynarki Wojennej, o
której marzył? Czy tak miał zdobywać złote epolety i medale?
Mówiąc wykrwawiającemu się z minuty na minutę młodemu
rekrutowi, który stracił obie nogi, że na pewno zobaczy jeszcze
swoją ukochaną Yuki-chan? Mówiąc przez zablokowane drzwi
uwięzionym za nimi ludziom, że nie mogą ich uratować? Gdy Mogami,
ciągnąc za
sobą warkocze dymu z kilkunastu pożarów, o czwartej dwadzieścia
uchodził z pola walki, bitwa w cieśninie Surigao zamieniła się w
rzeź. Gdy po raz kolejny wrócił na zapasowy mostek, przejął
funkcję zabitego przez szrapnel obserwatora. Okrętem co chwila
wstrząsały wybuchy pocisków w wodzie dookoła, a co pewien czas,
szczególnie silne uderzenie sygnalizowało trafienie bezpośrednie.
Gdzieś daleko, z dymu zasnuwającego pole bitwy,
wyłaniać zaczął się niewyraźny kształt nadbudówki okrętu,
widocznej od rufy.
- Okręt lewo dwadzieścia pięć!- zameldował Takuro.
Gichiiro przerwał w pół zdania wydawanie rozkazów i
odwrócił się we wskazanym kierunku.
-
To Shigure?
- ni to spytał, ni to stwierdził.
-
Nie sądzę, komandorze - odpowiedział Iwahara. - Shigure
powinien być
już bardziej na południe. Może to Nachi
admirała Shimy, ale w takim razie dlaczego płynie na południe?
- Jaka odległość?
Iwahara potrząsnął przecząco głową
- Dym utrudnia określenie...
W
tym momencie zobaczyli grzywacze spienionej, ciętej przez rzekomą
„rufę” wody. Wyraźnie mogli też dostrzec charakterystyczne
jednodziałowe wieże krążownika typu Myoko
-
To Nachi!
- krzyknął Takuro - I idzie prosto na nas!
-
Co oni wyrabiają! Ster lewo do oporu, awaryjna wstecz! - wykrzyknął
Arai. Zafurkotało pospiesznie obracane koło sterowe, zadzwoniły
dzwonki telegrafów maszynowych. Ale było już za późno. Zabrakło
kilkudziesięciu metrów, by Nachi
zdążył wykonać manewr unikowy. Dziób jego uderzył w Mogami
dokładnie pod baterią dział średniego kalibru. Krążownik,
pchnięty siłą uderzenia, przechylił się na chwilę. Zgrzyt
metalu powodował fizyczny ból. Nachi
przez chwilę rozcinał dziobem poszycie Mogami,
aż w końcu
oderwał się i przez chwilę płynął równolegle w przeciwnym
kierunku. Takuro widział przerażone, czy może raczej oniemiałe
twarze załogi Nachi.
W burcie, trochę nad linią wody, pozostał spory otwór z blachą
odwiniętą jak skórka obieranego warzywa. Iwahara odetchnął z
ulgą, ale nagle dostrzegł, że jeden z oficerów wpatruje się w
dziurę, tak jakby chciał ją rozciąć jeszcze bardziej wzrokiem.
- Torpedy... - wymamrotał i zaraz krzyknął, wskazując
na wyrwę - Torpedy! Tam jest wyrzutnia torped!
Rozległ się wybuch, który wstrząsnął okrętem.
Między wieżami artylerii średniego kalibru, dokładnie nad dziurą
po kolizji, wystrzelił pomarańczowy płomień. Torpedy „Typ 93”
były przekleństwem i błogosławieństwem w jednym. Zasięg ponad
dziesięciu kilometrów pozwalał niszczyć przeciwnika, samemu nie
będąc wykrytym. Ale jednym ze składników paliwa torped był
tlen - gaz tak groźny, że zbiornik z nim oznaczano jako „pomocniczy
zbiornik powietrza”, chociaż każdy wiedział, co tak naprawdę
jest w środku. Dowódcy zaatakowanych okrętów często woleli
wyrzucić cały zapas tej broni za burtę, niż ryzykować, że
kilkaset kilogramów trotylu i drugie tyle sprężonego tlenu
znajdzie swoją iskrę w ogniu bitwy. Takuro zgiął się, kryjąc za
blaszaną osłoną stanowiska dowodzenia. Po eksplozji, słuchać
było gwizd ognia, palącego się z temperaturą tysiąca stopni w
uchodzącym ze zbiornika tlenie. Po chwili kolejny wstrząs -
wybuchła kolejna głowica bojowa. Z otworu w pokładzie i dziury w
burcie leciał ciągły strumień odłamków i ognia. Płonące
śmiecie lądowały dookoła niego. W końcu piekło, po jakichś
czterdziestu sekundach, ustało. Wybuchło pięć torped. Giichiro,
klnąc tak wulgarnie, jak tylko można to robić w języku japońskim,
wrzeszczał coś do rury głosowej, ale nie otrzymywał odpowiedzi.
Dookoła dalej lądowały amerykańskie pociski.
- Jak to, maszyna lewej burty jest w rozsypce!? - Arai w
końcu nawiązał z kimś łączność. Otarł czoło i podniósł
znad rury - Straciliśmy lewy silnik.
Mogami
szedł dalej o połowę wolniej. Amerykański ogień trwał jeszcze
godzinę. W pewnym momencie, omyłkowo załadowany przez wrogiego
artylerzystę, pocisk rozpryskowy do zwalczania samolotów rozerwał
się tuż nad rufą krążownika. Zasypał ich grad odłamków.
Takuro miał szczęście, że wcześniej w ręce wpadł mu pas
ratunkowy, który przyjął teraz na siebie większość szrapneli.
Ale tyle szczęścia nie miał jeden z oficerów. Całe ciało miał
we krwi. Zginął na miejscu. Ale amerykański ogień powoli ustawał.
Wróg dobrze znał swoje zadanie - pozostał na posterunku chroniącym
cieśniny, a nie szedł w pogoń, Wschód słońca zastał Mogami
w żałosnym
stanie na północ od Mindanao. Wlókł się z jedną czwartą
prędkości, ciągnąc za sobą warkocze dymu, z wielką wyrwą w
lewej burcie i wypaloną rufą.
Łącznik
przysłany z radiokabiny przynosił dobre wieści. Admirał Ozawa
wysłał niszczyciel Akebono,
który miał ich odeskortować do Coron.
Giichiro zwolnił chorążego ze służby, ale Iwahara
uświadomił sobie, że przecież cała jego kabina została
zniszczona. Złapał jednak chwilę odpoczynku. Chciał tylko usiąść
na pokładzie na workach z piaskiem, ale gdy tylko usiadł, zasnął
natychmiast ze zmęczenia.
Obudziło go gorąco. Chodź było dopiero dwadzieścia
po ósmej i późna jesień, filipińskie słońce już grzało.
Daleko nad błękitną wodą widać było zielony brzeg. Na niebie
ani jednej chmurki. Takuro wiedział, co to znaczy dla rannego
okrętu.
Na mostku zadzwonił telefon. Komandor odebrał, i w
miarę jak słuchał, widać było, że wściekłość narasta na
jego twarzy.
- Jak to: przeciążona?
Odłożył słuchawkę.
- Drugi silnik...
Drżenie
kadłuba ustało. Pozbawiony napędu Mogami
dryfował.
- Samoloty prawo siedemdziesiąt!- zameldował
sygnalista
Myśliwi nie trudzili się dobijaniem rannego zwierza.
Wysłali psy.
Od strony słońca zbliżało kilkanaście czarnych
punktów.
- Alarm przeciwlotniczy!
- Jest alarm przeciwlotniczy!- jeden z oficerów wcisnął
odpowiedni przycisk na tablicy elektrycznej. Było to i tak
zbyteczne, gdyż wszyscy byli już na stanowiskach od drugiej w nocy.
Działka i karabiny maszynowe obróciły się w stronę przeciwnika.
Samoloty rosły. Najpierw dało się wyróżnić skrzydła, potem
stery ogonowe, śmigło, podwieszoną pod kadłubem bombę. Pierwsze
maszyny już wchodziły w płytkie nurkowanie
- Ogień dowolny!
Od
prawej strony rozpoczęła się kanonada. W powietrzu raz po raz
pojawiały się czarne obłoczki czterech
studwudziestosiedmiomilimetrowych dział. Każdą amerykańską
maszynę witał i odprowadzał ogień kaemów i dwudziestopięcio
milimetrowych działek. Pierwsze pięć maszyn nie trafiło-
atakowały bardzo płytko. Wybuchy bomb wstrząsały kadłubem i
zalewały Mogami
litrami wody. Szósty lotnik zmienił taktykę. Zszedł bardzo nisko,
jak do ataku torpedowego, a potem wyrwał do góry, równocześnie
ciągnąc za rączkę wyrzutnika. Ta bomba poleciała lobem prosto w
śródokręcie.
Nieopisana
eksplozja, jakby olbrzym uderzył w Mogami
swoją dwa razy większą od okrętu pięścią. Sam wstrząs podciął
Takuro nogi i zwalił go na metalowy pokład. Cała prawa burta była
zdemolowana. Obie stodwudziestkisiódemki, wyrwane z podstaw
wylądowały w wodzie. Tam, gdzie pokładu nie zakrywał złom albo
popiół, stały kałuże krwi. Trafiła jeszcze jedna bomba -
wybuchła w pozostałościach dziobowego mostka, wzniecając pożar.
Takuro miał dość. Czuł się, jakby dosłownie wzięto go i
złamano jak zapałkę. Leżał na pokładzie, zakrywając sobie
głowę dłońmi i płacząc jak dziecko. Przez ostatnie siedem
godzin strzelano do niego, bombardowano i torpedowano.
Nalot
ustał. Jak nożem uciął skończyła się kanonada. Takuro wstał,
równocześnie czując jak zaczyna go palić wstyd, za to co zrobił.
To całkowicie niegodne oficera Jego Cesarskiej Wysokości. To tylko
nalot, tylko bitwa. „Nie” - pomyślał „Nie można mówić
»tylko«,
gdy giną ludzie” Przez chwilę był nawet zły na admirała
Nishimurę. Jak on mógł zaprowadzić ich tak na śmierć? Czy temu
służą hasła o poświęceniu dla boskiego Cesarza?
Usprawiedliwieniu błędów fanatyków i dyletantów?
-
Okręt lewo dziesięć, zbliża się! - meldunek przerwał jego
rozmyślania - To Akebono,
komandorze! - dodał sygnalista, wyraźnie uradowany tym faktem.
- Wreszcie - odetchnął Giichiro.- Proszę nadać
wiadomość, że potrzebujemy holownika.
-
Holownika? - drugi wedle starszeństwa po pełniącym obowiązki
dowódcy Giichiro, oficer obrony przeciwlotniczej, odezwał się. - Z
całym szacunkiem, okręt jest ciężko uszkodzony i nie ma napędu.
Przybycie holownika z Manili zajęło by tydzień. Musimy opuścić
Mogami
Giichiro przez chwilę się wahał.
- Proszę... - powiedział łamiącym głosem -
Proszę... wydać rozkazy.- ukrył twarz w w dłoniach.
Akebono
podjął
załogę około jedenastej. Komandor autentycznie płakał, gdy z
aparatu niszczyciela odpalono torpedę, by dobić krążownik.
Trafiony Mogami
zwalił się na burtę, pokazując czerwone dno i ogromne śruby.
Takuro
pierwszy raz od początku walki przejrzał się w lustrze. Miał
postrzępiony, mokry i osmolony mundur, oparzeliny na okopconej
twarzy i rozcięcie na ręce, które sam nie wiedział kiedy się
pojawiło. Spał przez dwa dni bez przerwy. W tym czasie, na Akebono
dotarł telegram o jego awansie na porucznika, z pominięciem stopnia
podporucznika. Dotarły też straszne wieści o zagładzie drugiego
zespołu wysłanego na ratunek Filipinom. Amerykanie maszerowali na
Manilę. A stamtąd już nie tak daleko do Japonii.
*Lampa
sygnalizacyjna, służąca do nadawanie kodem Morse'a.
*Czerwone
światło, mniej widoczne, używane było do łączności w nocy
*Jap.
„Gówno! Straszne, straszne gówno!”
Komentarze
Prześlij komentarz