Przejdź do głównej zawartości

Porucznik Iwahara - Cz.4

Czwarta część opowiadania. Tym razem powracamy na pole bitwy!
---------------------------------------------------------
Pod koniec lipca 1945 roku Cesarstwo dogorywało. Kraj był pozbawiony paliwa, surowców, amunicji, żywności, a przede wszystkim traciło ludzi. Amerykańskie naloty zrujnowały Japonię. Porucznik Iwahara nie wykonywał już misji kurierskich- nie było komu wydawać rozkazów. Siedział tylko w swoim biurze w bazie w Sasebo, z którego dwa razy dziennie wyrzucał go alarm powietrzny. Nad wyspami pojawiały się już nie tylko ciężkie bombowce. Z zajętej Okinawy startowały myśliwce dalekiego zasięgu. Nie obawiając się, praktycznie nie istniejącej, obrony przeciwlotniczej, schodziły na wysokość dachów, ostrzeliwując z rakiet i karabinów maszynowych wszystko, co znalazło się w celowniku. Baza marynarki w Sasebo powoli pustoszała. Okręty wychodziły w morze i nie wracały. Przy nabrzeżu stał tylko jeden niewielki eskortowiec - Hatsukari. Hatsukari, oficjalnie sklasyfikowany jako torpedowiec, lecz pozbawiony dużej części uzbrojenia po wypadku bliźniaczego Tomozuru, który przewrócił się z powodu obciążenia, miał opinię okrętu szczęśliwego. Przetrwał dziesiątki nalotów, nie odnosząc poważniejszych uszkodzeń. Można zaryzykować stwierdzenie, że wówczas był jedynym sprawnym okrętem nawodnym w bazie. I na ten okręt, jako główny nawigator, dostał przydział Takuro. Przydział, choć powinien go ucieszyć, wkurzył porucznika, i to dogłębnie. Odprawił koreańskiego stewarda, który miał pomóc przenieść mu bagaże. Było to zbyteczne, bo Hatsukari stał tuż obok budynku, w którym mieszkał.
- Na to dowództwo marnuje czas? Na służących i pucybutów? Nie ma czym strzelać, ale salut z dwudziestu dział musi być! - wrzeszczał na marynarza.
Tak naprawdę nie był zły na Koreańczyka, ale tylko wyładował swą złość i targające nim emocje. Ciągle dźwięczały mu w głowie słowa Qiao. I w końcu zdecydował, że czas zakończyć wieloletnie udawanie. Przy najbliższej okazji zrzuci mundur i odejdzie w cień. Przestanie już być Takuro Iwaharą, a zostanie Li Jiarongiem. Na razie jednak było to niemożliwe. Poza tym cały czas miał wrażenie, że tak się tego nie robi. Nie rzuca się tak wszystkiego, co się osiągnęło. Miał jakieś dziwne uczucie, którego nie mógł nazwać. Tymczasem ciągnęła się jego służba na zakotwiczonym Hatsukari. Już tracił nadzieję, gdy 5 sierpnia, na pirs wtoczono dwie cysterny kolejowe, wyładowane mazutem. Załoga, wcześniej tonąca w otchłani melancholii walki o przegraną sprawę, nagle się ożywiła. A potem przyszło coś strasznego. Gdy 6 sierpnia Takuro wstał z łóżka, poczuł, że dzieje się coś dziwnego. Wyszedł z kabiny na korytarz, ale nikogo nie było. Zniknął nawet kuchcik, roznoszący oficerom śniadanie. Z dziobu dochodził gwar. Takuro wyszedł na pokład. Większość załogi zgrupowała się dookoła dziobowego działa. Wpatrywali się w niebo, żywo komentując. Porucznik na początku nie wiedział, dlaczego. A potem pojął. Chmury na północ od Sasebo miały dziwny, pomarańczowy kolor. Daleko na północy, mniej więcej w kierunku miasta Hiroshima, powietrze było dziwnie jasne. Powoli zaczęły dochodzić wieści. Amerykanie użyli nowej, strasznej broni, która daje jednemu samolotowi siłę, pozwalającą zniszczyć duże miasto. Po Hiroshimie pozostała tylko naga ziemia. Spalone ciała. Ludzie, którzy wchodzili na teren wybuchu, dostawali straszliwych bóli, wymiotowali, na ich ciałach pojawiały się oparzenia, choć nie dotykali niczego gorącego. A tego samego dnia Hatsukari dostał rozkaz wyjścia w morze i płynięcia na Tajwan, w celu dostarczenia rozkazów i amunicji. Na pokład ładowano skrzynie z amunicją i beczki z paliwem. Opuścili port o zmierzchu 8 sierpnia. Dowódca Hatsukari, komandor Fujio Hayata, weteran bitwy o Midway, dobrze wszystko zaplanował. Torpedowiec miał płynąć na maksymalnej prędkości, tak by o jedenastej rano być już w Kirun*. Wyszli z Sasebo w całkowitym zaciemnieniu i z załogą na stanowiskach bojowych, przy wysokiej fali i wietrze wiejącym w kierunku brzegu. Fale miały uniemożliwić obserwacje przez peryskop, a huk wody uderzającej o skały utrudnić wykorzystanie hydrofonów. Ale zmniejszenie prędkości w celu oszczędzenia paliwa i ciągłe zygzaki, bo zmęczonym oczom kawałek deski wydał się peryskopem, a grzywacz piany śladem torpedy, spowodowało, że gdy wzeszło słońce, Takuro z przerażeniem stwierdził, że przebyli zaledwie trzy czwarte wyznaczonej na nocną porę drogi. Około dziewiątej rozeszły się chmury, zabierając Hatsukari ostatnią osłonę przed wrogiem. Stojąc na otwartym mostku torpedowca, porucznik Iwahara czuł się odsłonięty i samotny, jakby mały, kilkusettonowy okręcik miał przed sobą całą potęgę amerykańskiej floty. Nie było to zresztą dalekie od prawdy – on i wszyscy oficerowie wiedzieli, że są prawdopodobnie jedynym japońskim okrętem wojennym na całym Morzu Wschodniochińskim.
Na Amerykanów nie trzeba było długo czekać.
- Samolot lewo sto dwadzieścia!- zameldował obserwator.
Obsada mostka błyskawicznie odwróciła oczy w podanym kierunku. Od strony Okinawy widać było wyraźnie sylwetkę patrolowej łodzi latającej. Amerykański pilot natychmiast musiał zauważyć Hatsukari, gdyż wykonał zakręt i zaczął krążyć.
- Nie strzelać!- rozkazał spokojnym, ale stanowczym tonem Hayata. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, jedynie determinację i skupienie na wykonaniu zadania. - Nie możemy marnować amunicji, a on specjalnie trzyma się poza zasięgiem!
Wkrótce od strony słońca pojawiło się kilka, może kilkanaście ledwo widocznych czarnych punktów.
- Samoloty prawo sto pięćdziesiąt!
- Obie pełna naprzód - rozkazał dowódca.
Samoloty zbliżały się. Dało się już je dokładnie policzyć - dziesięć maszyn. Były to niewielkie myśliwce szturmowe lotnictwa piechoty morskiej - Amerykanie zwali je „Corsair”. Każdy niósł dwie stukilogramowe bomby i osiem niekierowanych rakiet pod skrzydłami. Pierwszy myśliwiec wszedł w płytkie nurkowanie. Na mostek dobiegły komendy oficera obrony przeciwlotniczej.
- Trzydzieści, prawo sto czterdzieści, ognia! - wrzeszczał łamiącym się głosem młodziutki podchorąży.
Z szumem i gwizdem pierwszy Corsair odpalił swoje pociski. Salwa czterech białych smug poleciała w stronę torpedowca.
- Ster prawo czterdzieści pięć!- krzyknął, przekrzykując terkot działek, dowódca.
- Jest prawo czterdzieści pięć!
Takuro musiał się chwycić relingu, gdy Hatsukari wziął ostry zwrot, przechylając się o dobre kilkanaście stopni. Jedna para rakiet uderzyła w wodę, ale druga prosto w rufową wieżę sto dwadzieścia milimetrów. Lekkiej konstrukcji instalacja rozpadła się natychmiast, a wybuch spotęgował jeszcze pocisk umieszczony w komorze działa. Okręt zatrząsł się. Myśliwiec przejechał po kadłubie serią z karabinów maszynowych, zabijając tych, którzy próbowali ratować artylerzystów z rufowego działa. Dwunastomilimetrowe pociski posiekały dosłownie marynarzy, zostawiając na deskach pokładu kałuże krwi. Maszyna z wyciem pracującego na wysokich obrotach gwiazdowego motoru, wyszła z nurkowania tuż nad pokładem, demonstrując granatowe skrzydła i wielki, biały napis „MARINES”. W takich sytuacjach nie ma Amerykanów i Japończyków. Są tylko towarzysze broni i ten po drugiej stronie celownika. Ale Takuro nie miał czasu na podobne rozważania. Kolejny myśliwiec obrał sobie za cel mostek. Zanurkował jako kolejny tancerz w tym śmiertelnym, krwawym balecie. Jego rakiety chybiły, ale nie były jedyną bronią, jaką posiadał. Załomotały dwunastomilimetrowe kaemy „Corsaira”. Iwahara w ostatniej chwili padł na ziemię i zakrył głowę, jakby miało to coś pomóc. Na szczęście znalazł się dokładnie pomiędzy „liniami ognia” z dwóch skrzydeł. Z brzdękiem pękło szkło mostka. Ten, kogo dosięgły pociski, nagle zaczynał się rzucać jakby w konwulsjach, gdy kule rozrywały mu ciało, a potem padał na pokład, brocząc krwią z ogromnych ran. Padł dowódca, pierwszy oficer i jeszcze kilku innych. Gdy Takuro podniósł się, ujrzał przerażającą scenę. Podłogę zakrywały poszarpane ciała zabitych i krew. W ścianach mostka pełno było dziur po kulach. Strzaskany żyrokompas zwisał smętnie z podstawy. W lewoburtowym wejściu stał jakiś marynarz, wpatrując się z szeroko rozdziawionymi ustami w scenę masakry. Porucznik zorientował się, że cały mundur i ręce ma uwalane krwią. Nie czuł bólu, więc to chyba nie jego krew. Zresztą, nie ma na to teraz czasu. Wstał i, starając się nie potknąć, podszedł do koła sterowego.
- Sprowadź mi bosmana!- wrzasnął do marynarza, ale ten ani drgnął.- Rusz się durniu!
Marynarz pobiegł. Takuro obrócił koło sterowe, by skręcić i wykonać kolejny unik. Rozległ się kolejny warkot nurkującego myśliwca i huk wybuchających rakiet. Na mostek wbiegł bosman.
- Porucz... Kamisama!*- pochodzący z Kyushu bosman Mamoru Toride był chrześcijaninem.- Co tu się stało?
Możesz się domyślić. Wezwij głównego mechanika, ktoś musi objąć dowództwo!
- Jest pan jedynym oficerem na pokładzie poruczniku. Mechanik nie żyje. I oficer przeciwlotniczy też!
Takuro poczuł się, jakby ktoś położył na nim stutonowy ciężar. Oto on, porucznik, obejmuje nagle dowództwo torpedowca.
- Wezwijcie na mostek kogoś na sternika. Musimy...
Słowa przerwał mu huk i wstrząs tak wielkie, że odruchowo schylił się, puszczając ster, który z furkotem obrócił się do zerowej pozycji. Na mostek wpadł, o mało nie potykając się o ciała, marynarz w podartym i osmolonym mundurze.
- Pierwsza maszyna zniszczona! Bomba trafiła prosto w komin!
Wkrótce udało się skompletować zastępczą załogę mostka. Amerykański atak powoli się kończył. Ostatni myśliwiec, zrzuciwszy całe uzbrojenie, odleciał. Zapanowała cisza. Straty były spore – rufowa wieża głównego kalibru, aparat torpedowy i pięć działek przeciwlotniczych, dziobowa maszynownia i ponad jedna czwarta załogi, w tym wszyscy oficerowie.
Około godziny jedenastej Takuro, przebrawszy się z zakrwawionego ubrania, szedł na mostek, gdy nagle całe morze zalał na chwilę biały blask. Takuro odwrócił się, przysłaniając oczy ramieniem. Daleko na horyzoncie, mniej więcej na wysokości Nagasaki i bazy w Sasebo horyzont rozświetliło jakby małe słońce.
- Widzi pan to, poruczniku!?- bosman patrzył szeroko otwartymi oczyma. Blask zniknął po chwili, a zamiast niego pojawiła się, rosnąca powoli, grzybowata chmura.
- Nagasaki... Kilka godzin temu tam byliśmy...- ktoś wyszeptał
Takuro z niesmakiem przypomniał sobie rozerwane ciało komandora. Lepiej zginąć od kuli czy spłonąć żywcem?
Kilka godzin po ataku niebo przed dziobem zaczęło się robić szare. Morze zmieniło kolor i wzburzyło się. Choć zwykle marynarze wystrzegają się sztormów, to ten konkretny załoga Hatsukari powitała z radością. Pod wieczór dotarli do Kirun. Basen portowy okazał się wyjątkowo niebezpieczny - dno zaścielały wraki. Nad wodę tu i ówdzie wystawały spalone maszty. Hatsukari powoli zacumował przy nabrzeżu. Nie było żołnierzy z obsługi portu, samochodu z dowództwa, niczego. Było pusto. Po nabrzeżu maszerowała grupa chłopców i dziewczyn w wieku szkolnym, z opaskami z napisem „obrona terytorialna”. Mieli kije z przywiązanymi bagnetami i torby z ceramicznymi granatami-samoróbkami. Ludzie pewnikiem siedzieli w piwnicach spalonych domów, oczekując kolejnych nalotów. Takuro natychmiast zdał dowództwo bosmanowi i udał się pędem do domu. Miasto było znacznie bardziej zniszczone niż kilka miesięcy temu. Wpadł do domu jak burza, ale nagle zatrzymał się. Było pusto. Matka gdzieś zniknęła.
- Nie ma jej.- rozległ się znajomy głos, znacznie jednak poważniejszy niż kiedyś. Iwahara odwrócił się. Qiao był tym samym Qiao co kiedyś, lecz twarz mu się zmieniła. Nie była to już twarz bazarowego cwaniaczka. Raczej... raczej twarz żołnierza. Nie frontowego cynika, a bojownika o wolność.
- Wczoraj przyjechało Tokko.Wyrwali ją ze snu i bili kijami, krzycząc coś o zdrajcach. Za którymś razem już nie wstała.
Takuro, nie, raczej już Li Jiarong, poczuł jak napływają mu do oczu łzy. Nigdy wcześniej i nigdy później nie czuł takiej rozpaczy. Spojrzał na swoje ramiona. Pagony porucznika i cesarskie chryzantemy paliły go jak gorące żelazo. Odepchnął Qiao z drogi i wyszedł. Nie pamiętał, jak dotarł na okręt. Stanął nad łóżkiem w swojej kabinie. Drżącą ręką sięgnął do kabury przy pasie. Poczuł na dłoni przyjemny chłód rękojeści służbowego Nambu. Osiem naboi w magazynku. Jeden, by zakończyć to wszystko. Szczęk suwadła. Dotyk lufy przy skroni. Ale palec nie może wcisnąć spustu.
- Poruczniku! - rozległo się pukanie do drzwi. Li odłożył broń na stół i otworzył.
- O co chodzi?- warknął.
- Tajna wiadomość z dowództwa - Jiarong dostrzegł, że podoficer jest wyjątkowo zaaferowany. - Lepiej żeby pan to przeczytał.
Wcisnął mu w rękę tasiemkę z dalekopisu. Porucznik powoli odczytał.
Z powodu wyczerpania możliwości działań...Brak dalszego celu stawiania oporu.. z rozkazu Sztabu Cesarskiej Marynarki Wojennej i Jego Boskiej Wysokości Cesarza Wielkiej Japonii... z momentem otrzymania tego telegramu... wstrzymać działania bojowe i wykonywać polecenia najbliższych sił Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, lub Związku Sowieckiego.
- Wszystkich ludzi na pokład. Mają spakować rzeczy i ubrać mundury galowe.
- Czy t-to... - spytał podoficer.
- Tak - rzekł Li.- Koniec wojny.
*Obecnie Keelung
*Jap. „Boże!”

Komentarze