Przejdź do głównej zawartości

Johnny, zwycięski Johnny - Cz. 7

Lotnisko, jak się okazało, leżało na zboczu, nieco powyżej wioski. Zeszliśmy do wsi błotnistą ścieżką, na której trudno było stawiać kroki. Wieś stanowiła mieszaninę nowych budynków – baraków skleconych z blachy, oraz dajackich długich domów. Na przeciwległym zboczu dostrzegłem brudny i pokryty zielonym nalotem stary kościółek.
Czy mnie tu już kiedyś nie było?
Wszystkie moje wątpliwości ostatecznie rozwiał widok jednego z domków – ze ścianami z bambusa, krytego strzechą – przed którym stała warta z karabinami, nad wejściem zaś powiewała (a raczej smętnie wisiała w gęstym powietrzu) czerwono-biała flaga, oraz pysznił się napis „POLISI LONGBAWAN”
Longbawan.
Znowu klęczałem pod lufą japońskiego żołnierza, patrząc na polanę, na której japoński oficer bierze zamach, by obciąć głowę Percy'emu. Miecz przecina powietrze, tnie kości i ciało jak masło, głowa tego dzieciaka spada na ziemię z głuchym uderzeniem. Poczułem, jakby to mnie cięto samurajskim mieczem. Padłem na kolana
- Percyyyyyy!!! - zawyłem
Żandarmi odsunęli się z przestrachem.

Komendant posterunku policji w Longbawan był starszym, kościstym Jawajczykiem dość niskiego (nawet jak na ten naród) wzrostu. Zamiast furażerki miał na głowie czarną, jawajską czapkę zwaną peci.
Jego biurko stało na wprost wejścia na odwach, pod przykrytym dachem zaułkiem między dwoma składającymi się na posterunek budynkami. Jeden był wyraźnie mniejszy, miał małe okienka i bambusowe kraty zamiast drzwi. Pewnie areszt. Biurko komendanta – stare i odrapane – pełne było papierów i dokumentów, za nim zaś z zawieszonego na ścianie portretu patrzył sam Prezydent Sukarno.
Komendant podniósł powoli wzrok znad dokumentów, zgasił goździkowego papierosa (sądząc po ilości petów w popielniczce i zapachu roznoszącym się w całym obiekcie, musiał palić jak lokomotywa), splótł dłonie, opierając łokcie na stole i spojrzał na nas.
- Kim wy być? - zapytał po angielsku, straszliwie kalecząc
- Mieliśmy awarię silnika, lądowaliśmy awaryjnie, proszę nas puścić! - odpowiedziałem błagalnym tonem, choć spodziewałem się, że nic to nie da
- Wy przekroczyć granica! Mieć papier?
- Nie mamy dokumentów, ale...
- Mieć to! - wskazał na żandarma trzymającego „zdobyczny” sztucer Sipatry – Wy tam! - palcem pokazał na drzwi do aresztu – Klik-klak! - wykonał palcami gest, przypominający obracanie klucza w zamku.

Areszt w Longbawan nie miał jednak klucza, a jedynie drewnianą sztabę, niczym w średniowiecznym lochu. Wepchnięto nas do celi, w której nie było nic, prócz ażurowej podłogi i kubła na nieczystości. Zostaliśmy, tak, jak nas wrzucono – w półleżącej pozycji pod ścianą. Zapanowało irytujące milczenie. Słychać było tylko przytłumione rozmowy żandarmów za ścianą i głośne dźwięki lasu – wycia, pohukiwania, szelesty, szurania i ćwierkania. Yukishima pokasływał z cicha. Dostrzegłem, że na dłoni, którą zasłania usta, ma ślady krwi.
- Co panu właściwie jest?
Ciężka sytuacja rozwiązywała nawet najmocniej związane języki. Toteż Yukishima szybko rozpoczął wyznanie
- To się zaczęło kilka tygodni temu. W moim biurze w Tokio, kiedy pracowałem, nagle zacząłem kaszleć krwią. Wezwano lekarza, trafiłem do szpitala, badania i diagnoza. Nie pamiętam, jak to coś się nazywało, ale mówili mi wtedy, że został mi maksymalnie miesiąc. Długo się do tego przymierzałem, ale gdy dowiedziałem się o chorobie... – musiał przerwać. Mówienie wyraźnie go męczyło - ...to stwierdziłem, że nie można tego tak odkładać
- Czego?
- Dowie się pan już niedługo. Longbawan to klucz do zagadki. Zrządzenie losu sprawiło, że tu wylądowaliśmy...
- Na lotnisku czy w ciupie?
- Niech pan nie będzie śmieszny.
- Patrzcie! - odezwał się nagle Sipatro, wyściubiający nos na zewnątrz przez szczeble bambusowej kraty w oknie – Co oni robią?
Podnieśliśmy się do okna.
Na łączce obok posterunku kilku żandarmów wbijało właśnie trzy drewniane pale. Nietrudno stwierdzić, do czego były przeznaczone
- Z...Zaraz – wyjąkałem, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałem – Ale przecież nie mogą nas rozstrzelać ot tak, bez sądu?
- Cholera ich wie – warknął Yukishima.
Zapanował nastrój dosłownie grobowy. Siedliśmy z powrotem pod ścianą i nawet nie ruszaliśmy oczyma. Patrzyliśmy się tępo w przestrzeń. „A więc teraz!” pomyślałem „To już! Koniec wycieczki, ostatni przystanek!” „Zachciało ci się przygody, forsy, to teraz masz!”
Yukishima nie drgnął nawet. Ale nagle dostrzegłem, że z oczu płyną mu łzy.
- D..Dlaczego? Dla..dlaczego? - łkał cicho – Tak mało... Tak mało brako...brakowało!
- Do czego? Czego brakowało?
- Ja...Ja muszę go jeszcze zobaczyć! Muszę wiedzieć, gdzie to jest!
- Zobaczysz. Zobaczysz na pewno. Dowiesz, się, gdzie to jest! - zapewniłem go tonem tak pewnym, jakbym mówił, że jutro wzejdzie słońce, choć wiedziałem, że prawdopodobieństwo wydostania się żywcem z takiej kabały jest prawie zerowe.
Yukishima przestał płakać. Ukrył twarz w dłoniach i rzekł gorzko
- Te dziesięć tysięcy, ta cała kasa, to wszystko jest przeklęta, krwawa forsa. Cała moja forsa jest przeklęta i krwawa. Tysiące i miliony. Nieźle się utuczyłem na tej pieprzonej wojnie. W czterdziestym trzecim przeniosłem się na własną prośbę do Chin, bo nie mogłem już tutaj wytrzymać. Dwa lata stacjonowałem w Szanghaju. Plądrowaliśmy wszystko, wywoziliśmy i szabrowaliśmy. Inni potracili swoje kradzione fortuny, jak skończyła się wojna. Ja ukryłem co się dało i uruchomiłem biznes. Nikt nie wiedział, skąd ten mój kapitał, który od razu pozwolił mi otworzyć sześć fabryk i sprzedawać opony na cały świat! Wszyscy zachodzili w głowę, jakim cudem „Nippon Rubber & Co” pojawia się nagle i zaraz trafia na szczyt! Ale na mnie przyszła pora. Sprawiedliwy to świat. Spotyka mnie kara za wszystkie zbrodnie i nieprawości, jakich się dopuściłem. Za wszystkich, których...których skrzywdziłem, których... Ale żebym chociaż mógł, chociaż zdążył... Ale nie mogę! To kara... Gorsza... Gorsza od...od śmierci! - Yukishima znowu zapłakał.
- Gdzie zdążył? Do czego?
- Daj spokój – Sipatro chwycił mnie za ramię – Myśl lepiej, jak stąd zwiać.
Ale nie było nad czym myśleć. Nie dało się nikogo przekupić – nie mieliśmy czym, bagaże nam zabrano. Ucieczka do dżungli również nie wchodziła w grę.
Tej nocy spaliśmy źle. A niektórzy w ogóle.

Wczesnym rankiem obudził mnie warkot silników lotniczych. Ten dźwięk poznałbym wszędzie. Podniosłem się z kratowej podłogi i spojrzałem przez okno. Nad doliną unosiła się lekka mgiełka, rozświetlana na pomarańczowo przez wschodzące słońce. Na lądowisku przysiadła gładko Dakota z czerwono-białymi pięciokątami Indonezyjskich Sił Powietrznych na kadłubie. Poniżej, na placu, ćwiczył pluton egzekucyjny.
Chwilę później pojawił się strażnik, otworzył drzwi i zabrał nas do komendanta. Ten rzekł w swoim ledwo zrozumiałym angielskim
- Nowa rozkaz! Was nie pif-paf – wskazał w kierunku, gdzie stały wbite pale – Was wziuuu – udając dźwięk samolotu zrobił ruch dłonią z lewej na prawą stronę, udając samolot, potem wskazał na lotnisko, gdzie stała Dakota – Tarakan. Pengadilan. Spionase! Sabotase!1
- Sąd, psiakrew – szepnął mi na ucho Sipatro – będą nas sądzić w Tarakan za szpiegostwo i sabotaż
Już chciałem coś odpowiedzieć, ale w tym momencie na schodkach posterunku ukazał się szereg postaci w mundurach khaki, żywo o czymś rozprawiających. Wartownik zasalutował im, a przewodzący grupie, starszy Indonezyjczyk, o szpakowatych włosach i krótkiej bródce, odpowiedział mu niedbale.
Komendant posterunku zerwał się zza biurka i służbowym tonem zaczął coś meldować. Starszy gestem pokazał mu, by usiadł. Komendant uczynił to i kontynuował, spokojniejszym już tonem
- Co on mówi? - szepnąłem do Sipatry, ale natychmiast uczułem na plecach dotyk lufy automatu i warknięcie – Diam!2
Komendant tymczasem kontynuował swój mocno rozciągnięty raport, teraz wydobywając z szuflady nasze dokumenty
- Ini orang Jepang – kartkował paszport Yukishimy – Namanya Takeo Yukishima3
Wydawało mi się, że starszy oficer wzdrygnął się. Wydał serię poleceń, po czym Yukishimę odciągnięto na bok, do drugiego pomieszczenia, oddzielonego kotarą w drzwiach. Ja i Sipatro wymieniliśmy przerażone spojrzenia. Co oni mu zrobią? Minęło zaledwie dziesięć lat, od kiedy Indonezja wybiła się na niepodległość, wyrzucając z kraju najpierw Japończyków, a później Holendrów. Pamięć walk i poniesionych ofiar wciąż była żywa i Japonii nikt tu raczej nie lubił. Umysł podpowiadał mi najgorsze scenariusze, oczekiwałem zza bambusowej ściany odgłosu strzału, krzyku albo tępego dźwięku ciosu kolbą.
Ale nic takiego nie nastąpiło. Po jakichś piętnastu minutach starszy oficer wyszedł wraz z Yukishimą. Takeo był rozwiązany i lekko uśmiechnięty
- Panowie, jesteśmy wolni! - ogłosił
Nie wiedziałem za bardzo, co odpowiedzieć. Czy ja śnię? Wczoraj jeszcze miano nas rozstrzelać, następnego dnia mieliśmy lecieć samolotem na specjalny proces, a teraz jesteśmy wolni? Kim właściwie, do diabła, jest ten Yukishima?
To jednak nie mógł być sen, bo żandarmi rozcięli nam więzy, oddali bagaże (a nawet karabin!) i obiecali sprowadzić z Balikpapan mechanika samolotowego, by naprawić naszego Autocrata.
- No cóż, to mamy kilka dni siedzenia, zanim polecimy dalej – wyszedłem na czele naszej grupy z posterunku i odetchnąłem pełną piersią po raz pierwszy od dwóch dni.
- Nigdzie nie lecimy – odpowiedział Yukishima – Mówiłem wczoraj panu, że Longbawan to klucz do naszej zagadki. Teraz szukać będziemy na własnych nogach.
- Idziemy do dżungli? - spytałem podejrzliwie. Zagłuszone wcześniej troską o własne życie podejrzenia w stosunku do Yukishimy wróciły. Te kontakty wszędzie, gdziekolwiek się pojawiamy już przestały mnie dziwić, ale czego oficer japońskiej armii może szukać w Longbawan? Znowu przypomniałem sobie Percy'ego i spojrzałem na Yukishimę. Czy to naprawdę on? Czy to on zamordował tego wyrostka, który nigdy nie powinien trafić na wojnę? I kim jest ten Nishimura, o którym mówił wczoraj wieczorem?
- Tak. Musimy wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy i...
Nagle złapał się za pierś i padł na kolana. Zaczął okropnie kaszleć i pluć krwią. Patrzyłem z przerażeniem. Atak trwał prawie minutę. Gdy się skończył, Yukishima był blady i pokasływał
- Na pewno powinniśmy iść? - spytałem
- Musimy. Inaczej... - przerwał, bo znowu musiał odkaszlnąć krwawą wydzielinę – Inaczej nie zdążymy. Został mi może dzień.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
1Ind. „Sąd. Szpiegostwo! Sabotaż!
2Ind. „Milczeć!”
3Ind. „To Japończyk […] Nazywa się Takeo Yukishima

Komentarze