Lotnisko, jak się okazało, leżało na zboczu, nieco powyżej
wioski. Zeszliśmy do wsi błotnistą ścieżką, na której trudno
było stawiać kroki. Wieś stanowiła mieszaninę nowych budynków –
baraków skleconych z blachy, oraz dajackich długich domów. Na
przeciwległym zboczu dostrzegłem brudny i pokryty zielonym nalotem
stary kościółek.
Czy mnie tu już kiedyś nie było?
Wszystkie moje wątpliwości ostatecznie rozwiał widok jednego z
domków – ze ścianami z bambusa, krytego strzechą – przed
którym stała warta z karabinami, nad wejściem zaś powiewała (a
raczej smętnie wisiała w gęstym powietrzu) czerwono-biała flaga,
oraz pysznił się napis „POLISI LONGBAWAN”
Longbawan.
Znowu klęczałem pod lufą japońskiego żołnierza, patrząc na
polanę, na której japoński oficer bierze zamach, by obciąć głowę
Percy'emu. Miecz przecina powietrze, tnie kości i ciało jak masło,
głowa tego dzieciaka spada na ziemię z głuchym uderzeniem.
Poczułem, jakby to mnie cięto samurajskim mieczem. Padłem na
kolana
- Percyyyyyy!!! - zawyłem
Żandarmi odsunęli się z przestrachem.
Komendant posterunku policji w Longbawan był starszym, kościstym
Jawajczykiem dość niskiego (nawet jak na ten naród) wzrostu.
Zamiast furażerki miał na głowie czarną, jawajską czapkę zwaną
peci.
Jego biurko stało na wprost wejścia na odwach, pod przykrytym
dachem zaułkiem między dwoma składającymi się na posterunek
budynkami. Jeden był wyraźnie mniejszy, miał małe okienka i
bambusowe kraty zamiast drzwi. Pewnie areszt. Biurko komendanta –
stare i odrapane – pełne było papierów i dokumentów, za nim zaś
z zawieszonego na ścianie portretu patrzył sam Prezydent Sukarno.
Komendant podniósł powoli wzrok znad dokumentów, zgasił
goździkowego papierosa (sądząc po ilości petów w popielniczce i
zapachu roznoszącym się w całym obiekcie, musiał palić jak
lokomotywa), splótł dłonie, opierając łokcie na stole i spojrzał
na nas.
- Kim wy być? - zapytał po angielsku, straszliwie kalecząc
- Mieliśmy awarię silnika, lądowaliśmy awaryjnie, proszę nas
puścić! - odpowiedziałem błagalnym tonem, choć spodziewałem
się, że nic to nie da
- Wy przekroczyć granica! Mieć papier?
- Nie mamy dokumentów, ale...
- Mieć to! - wskazał na żandarma trzymającego „zdobyczny”
sztucer Sipatry – Wy tam! - palcem pokazał na drzwi do aresztu –
Klik-klak! - wykonał palcami gest, przypominający obracanie klucza
w zamku.
Areszt w Longbawan nie miał jednak klucza, a jedynie drewnianą
sztabę, niczym w średniowiecznym lochu. Wepchnięto nas do celi, w
której nie było nic, prócz ażurowej podłogi i kubła na
nieczystości. Zostaliśmy, tak, jak nas wrzucono – w półleżącej
pozycji pod ścianą. Zapanowało irytujące milczenie. Słychać
było tylko przytłumione rozmowy żandarmów za ścianą i głośne
dźwięki lasu – wycia, pohukiwania, szelesty, szurania i
ćwierkania. Yukishima pokasływał z cicha. Dostrzegłem, że na
dłoni, którą zasłania usta, ma ślady krwi.
- Co panu właściwie jest?
Ciężka sytuacja rozwiązywała nawet najmocniej związane języki.
Toteż Yukishima szybko rozpoczął wyznanie
- To się zaczęło kilka tygodni temu. W moim biurze w Tokio, kiedy
pracowałem, nagle zacząłem kaszleć krwią. Wezwano lekarza,
trafiłem do szpitala, badania i diagnoza. Nie pamiętam, jak to coś
się nazywało, ale mówili mi wtedy, że został mi maksymalnie
miesiąc. Długo się do tego przymierzałem, ale gdy dowiedziałem
się o chorobie... – musiał przerwać. Mówienie wyraźnie go
męczyło - ...to stwierdziłem, że nie można tego tak odkładać
- Czego?
- Dowie się pan już niedługo. Longbawan to klucz do zagadki.
Zrządzenie losu sprawiło, że tu wylądowaliśmy...
- Na lotnisku czy w ciupie?
- Niech pan nie będzie śmieszny.
- Patrzcie! - odezwał się nagle Sipatro, wyściubiający nos na
zewnątrz przez szczeble bambusowej kraty w oknie – Co oni robią?
Podnieśliśmy się do okna.
Na łączce obok posterunku kilku żandarmów wbijało właśnie trzy
drewniane pale. Nietrudno stwierdzić, do czego były przeznaczone
- Z...Zaraz – wyjąkałem, nie mogąc uwierzyć w to, co widziałem
– Ale przecież nie mogą nas rozstrzelać ot tak, bez sądu?
- Cholera ich wie – warknął Yukishima.
Zapanował nastrój dosłownie grobowy. Siedliśmy z powrotem pod
ścianą i nawet nie ruszaliśmy oczyma. Patrzyliśmy się tępo w
przestrzeń. „A więc teraz!” pomyślałem „To już! Koniec
wycieczki, ostatni przystanek!” „Zachciało ci się przygody,
forsy, to teraz masz!”
Yukishima nie drgnął nawet. Ale nagle dostrzegłem, że z oczu
płyną mu łzy.
- D..Dlaczego? Dla..dlaczego? - łkał cicho – Tak mało... Tak
mało brako...brakowało!
- Do czego? Czego brakowało?
- Ja...Ja muszę go jeszcze zobaczyć! Muszę wiedzieć, gdzie to
jest!
- Zobaczysz. Zobaczysz na pewno. Dowiesz, się, gdzie to jest! -
zapewniłem go tonem tak pewnym, jakbym mówił, że jutro wzejdzie
słońce, choć wiedziałem, że prawdopodobieństwo wydostania się
żywcem z takiej kabały jest prawie zerowe.
Yukishima przestał płakać. Ukrył twarz w dłoniach i rzekł
gorzko
- Te dziesięć tysięcy, ta cała kasa, to wszystko jest przeklęta,
krwawa forsa. Cała moja forsa jest przeklęta i krwawa. Tysiące i
miliony. Nieźle się utuczyłem na tej pieprzonej wojnie. W
czterdziestym trzecim przeniosłem się na własną prośbę do Chin,
bo nie mogłem już tutaj wytrzymać. Dwa lata stacjonowałem w
Szanghaju. Plądrowaliśmy wszystko, wywoziliśmy i szabrowaliśmy.
Inni potracili swoje kradzione fortuny, jak skończyła się wojna.
Ja ukryłem co się dało i uruchomiłem biznes. Nikt nie wiedział,
skąd ten mój kapitał, który od razu pozwolił mi otworzyć sześć
fabryk i sprzedawać opony na cały świat! Wszyscy zachodzili w
głowę, jakim cudem „Nippon Rubber & Co” pojawia się nagle
i zaraz trafia na szczyt! Ale na mnie przyszła pora. Sprawiedliwy to
świat. Spotyka mnie kara za wszystkie zbrodnie i nieprawości,
jakich się dopuściłem. Za wszystkich, których...których
skrzywdziłem, których... Ale żebym chociaż mógł, chociaż
zdążył... Ale nie mogę! To kara... Gorsza... Gorsza od...od
śmierci! - Yukishima znowu zapłakał.
- Gdzie zdążył? Do czego?
- Daj spokój – Sipatro chwycił mnie za ramię – Myśl lepiej,
jak stąd zwiać.
Ale nie było nad czym myśleć. Nie dało się nikogo przekupić –
nie mieliśmy czym, bagaże nam zabrano. Ucieczka do dżungli również
nie wchodziła w grę.
Tej nocy spaliśmy źle. A niektórzy w ogóle.
Wczesnym rankiem obudził mnie warkot silników lotniczych. Ten
dźwięk poznałbym wszędzie. Podniosłem się z kratowej podłogi i
spojrzałem przez okno. Nad doliną unosiła się lekka mgiełka,
rozświetlana na pomarańczowo przez wschodzące słońce. Na
lądowisku przysiadła gładko Dakota z czerwono-białymi
pięciokątami Indonezyjskich Sił Powietrznych na kadłubie.
Poniżej, na placu, ćwiczył pluton egzekucyjny.
Chwilę później pojawił się strażnik, otworzył drzwi i zabrał
nas do komendanta. Ten rzekł w swoim ledwo zrozumiałym angielskim
-
Nowa rozkaz! Was nie pif-paf – wskazał w kierunku, gdzie stały
wbite pale – Was wziuuu – udając dźwięk samolotu zrobił ruch
dłonią z lewej na prawą stronę, udając samolot, potem wskazał
na lotnisko, gdzie stała Dakota – Tarakan. Pengadilan.
Spionase! Sabotase!1
- Sąd, psiakrew – szepnął mi na ucho Sipatro – będą nas
sądzić w Tarakan za szpiegostwo i sabotaż
Już chciałem coś odpowiedzieć, ale w tym momencie na schodkach
posterunku ukazał się szereg postaci w mundurach khaki, żywo o
czymś rozprawiających. Wartownik zasalutował im, a przewodzący
grupie, starszy Indonezyjczyk, o szpakowatych włosach i krótkiej
bródce, odpowiedział mu niedbale.
Komendant posterunku zerwał się zza biurka i służbowym tonem
zaczął coś meldować. Starszy gestem pokazał mu, by usiadł.
Komendant uczynił to i kontynuował, spokojniejszym już tonem
-
Co on mówi? - szepnąłem do Sipatry, ale natychmiast uczułem na
plecach dotyk lufy automatu i warknięcie – Diam!2
Komendant tymczasem kontynuował swój mocno rozciągnięty raport,
teraz wydobywając z szuflady nasze dokumenty
Wydawało mi się, że starszy oficer wzdrygnął się. Wydał serię
poleceń, po czym Yukishimę odciągnięto na bok, do drugiego
pomieszczenia, oddzielonego kotarą w drzwiach. Ja i Sipatro
wymieniliśmy przerażone spojrzenia. Co oni mu zrobią? Minęło
zaledwie dziesięć lat, od kiedy Indonezja wybiła się na
niepodległość, wyrzucając z kraju najpierw Japończyków, a
później Holendrów. Pamięć walk i poniesionych ofiar wciąż była
żywa i Japonii nikt tu raczej nie lubił. Umysł podpowiadał mi
najgorsze scenariusze, oczekiwałem zza bambusowej ściany odgłosu
strzału, krzyku albo tępego dźwięku ciosu kolbą.
Ale nic takiego nie nastąpiło. Po jakichś piętnastu minutach
starszy oficer wyszedł wraz z Yukishimą. Takeo był rozwiązany i
lekko uśmiechnięty
- Panowie, jesteśmy wolni! - ogłosił
Nie
wiedziałem za bardzo, co odpowiedzieć. Czy ja śnię? Wczoraj
jeszcze miano nas rozstrzelać, następnego dnia mieliśmy lecieć
samolotem na specjalny proces, a teraz jesteśmy wolni? Kim
właściwie, do diabła, jest ten Yukishima?
To jednak nie mógł być sen, bo żandarmi rozcięli nam więzy,
oddali bagaże (a nawet karabin!) i obiecali sprowadzić z Balikpapan
mechanika samolotowego, by naprawić naszego Autocrata.
- No cóż, to mamy kilka dni siedzenia, zanim polecimy dalej –
wyszedłem na czele naszej grupy z posterunku i odetchnąłem pełną
piersią po raz pierwszy od dwóch dni.
- Nigdzie nie lecimy – odpowiedział Yukishima – Mówiłem
wczoraj panu, że Longbawan to klucz do naszej zagadki. Teraz szukać
będziemy na własnych nogach.
- Idziemy do dżungli? - spytałem podejrzliwie. Zagłuszone
wcześniej troską o własne życie podejrzenia w stosunku do
Yukishimy wróciły. Te kontakty wszędzie, gdziekolwiek się
pojawiamy już przestały mnie dziwić, ale czego oficer japońskiej
armii może szukać w Longbawan? Znowu przypomniałem sobie Percy'ego
i spojrzałem na Yukishimę. Czy to naprawdę on? Czy to on
zamordował tego wyrostka, który nigdy nie powinien trafić na
wojnę? I kim jest ten Nishimura, o którym mówił wczoraj
wieczorem?
- Tak. Musimy wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy i...
Nagle złapał się za pierś i padł na kolana. Zaczął okropnie
kaszleć i pluć krwią. Patrzyłem z przerażeniem. Atak trwał
prawie minutę. Gdy się skończył, Yukishima był blady i
pokasływał
- Na pewno powinniśmy iść? - spytałem
- Musimy. Inaczej... - przerwał, bo znowu musiał odkaszlnąć
krwawą wydzielinę – Inaczej nie zdążymy. Został mi może
dzień.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
1Ind.
„Sąd. Szpiegostwo! Sabotaż!
2Ind.
„Milczeć!”
3Ind.
„To Japończyk […] Nazywa się Takeo Yukishima
Komentarze
Prześlij komentarz